sobota, 12 kwietnia 2014

"Widzę siebie jako rodzinnego kronikarza" - wywiad z Loreną Martin D.

Moi drodzy,

mam dziś dla Was kolejny wywiad  - tym razem z Loreną Martin, autorką powieści Dom tajemnic (moja recenzja) wydaną w zeszłym roku przez Bukowy Las. Zapraszam do lektury - dawno nie gościła u mnie tak intrygująca osoba - no bo sami przyznajcie, że wnuczka meksykańskiego dyktatora, która miała okazję rozmawiać z Ireną Sendlerową i zdecydowała się na przyjazd do Polski w poszukiwaniu swoich żydowskich krewnych, musi być kimś niezwykłym.


źródło zdjęcia - Bukowy Las
Karolina Małkiewicz: Loreno, ogromnie się cieszę, że zgodziłaś się ze mną porozmawiać. Nie ukrywam, że bardzo mi na tym zależało, już w trakcie lektury Domu tajemnic niejednokrotnie miałam chęć zadać Ci kilka pytań. Polscy czytelnicy z niecierpliwością czekali na premierę Twojej książki od momentu, kiedy pojawiła się ona w zapowiedziach wydawniczych Bukowego Lasu. Zwykle rodzinne sagi spotykają się z dużym zainteresowaniem odbiorców, ale Twoja powieść zapowiadała się naprawdę wyjątkowo: oto wnuczka meksykańskiego dyktatora Porfirio Diaza przybywa do Polski w poszukiwaniu zaginionych krewnych, a znajduje doskonały materiał na książkę. Jestem pod wielkim wrażeniem Twojej determinacji! Czy to polski ślad w historii Twojej rodziny zainspirował Cię do napisania tej książki czy też pomysł ten zrodził się wcześniej? Chociaż podkreślasz, że powieść jest fikcją literacką, czytelnicy z pewnością nieraz zastanawiali się, w jakim stopniu jej fabuła oparta jest na doświadczeniach Twoich krewnych.
Główna bohaterka powieści, Meksykanka Amada, przyjeżdża do Polski w poszukiwaniu potomków żydowskiej dziewczyny, miłości życia jej dziadka. Ile z Amady jest w Lorenie? W jakim stopniu jej losy odzwierciedlają Twoje życiowe doświadczenia? Czy - podobnie jak Twojej protagonistce - udało Ci się porozmawiać z Ireną Sendlerową? I wreszcie: jaki był efekt Twoich poszukiwań?


Lorena Martin: Po pierwsze chciałabym podkreślić, że nie było moją intencją napisanie autobiografii. To prawda, że Amada przypomina moją młodszą, bardziej naiwną wersję, ale nigdy nie chciałam, by Dom tajemnic był opowieścią o mnie. Widzę siebie raczej jako rodzinnego kronikarza, którego zadaniem jest ocalić od zapomnienia i opowiedzieć o losach prawdziwych bohaterek naszej rodziny: moich dwóch babek i żydowskiej dziewczyny, która zniknęła bez śladu. To były niezwykłe kobiety, które jak nikt inny zasługują na to, by o nich pamiętać.
Miałam okazję spotkać się z Ireną Sendlerową na początku 2007 roku, w toku poszukiwań moich żydowskich krewnych. Szukałam ich śladów w Żydowskim Instytucie Historycznym, Towarzystwie Kultury Żydowskiej i kilku innych instytucjach. To w TKŻ poznałam, a później zaprzyjaźniłam się z rabbi Schumannem, który bardzo poważnie potraktował moją sprawę i okazał się pierwszą osobą, która naprawdę pomogła mi w poszukiwaniach. Zdaje się, że to właśnie podczas naszego pierwszego spotkania usłyszałam od niego o Irenie Sendlerowej. Wyrażał się o niej z głębokim podziwem i szacunkiem - była wszak bohaterką, która z narażeniem życia i wielkim poświęceniem ratowała żydowskie dzieci z getta. Kiedy w marcu 2007 roku Irena została za swoje zasługi uhonorowana przez polski senat, miałam szczęście towarzyszyć rabbiemu Schumannowi podczas wizyty gratulacyjnej. To wydarzenie natchnęło mnie pomysłem, by na kartach powieści złożyć hołd tej niezwykłej kobiecie. Rabbi Schumann nie tylko w pełni poparł moją ideę, ale też zebrał dla mnie materiały, które mogłam wykorzystać w swojej powieści.
Niestety, 65 lat po zakończeniu wojny Irena nie pamiętała już, czy wśród ocalonych przez nią dzieci było to będące potomkiem Lei, zresztą ja sama nie znałam jego imienia. To było jak szukanie igły w stogu siana. Chociaż praca nad Domem tajemnic pochłaniała coraz więcej mojego czasu, którego nie starczało już na intensywne poszukiwania, cały czas miałam kontakt z TKŻ. Dzięki temu, że w 2012 roku pracowałam tam jako wolontariusz ucząc języka angielskiego podopiecznych instytucji, poznałam pewnego mężczyznę wyprowadzonego w dzieciństwie z getta przez Irenę Sendlerową. Inny student, niezwykle oczytany i wykształcony, zechciał podzielić się ze mną swoimi wojennymi wspomnieniami. To dzięki takim właśnie ludziom fabuła mojej książki nabrała barw i wiarygodności.

Karolina Małkiewicz: Tło historyczne Domu tajemnic jest po prostu imponujące. Twoja powieść to podróż przez dwa kontynenty, przez niepewne czasy meksykańskiej rewolucji, hiszpańskiej wojny domowej i piekło warszawskiego getta. Kiedy i w jaki sposób miałaś okazję poznać skomplikowaną historię Twojej rodziny?


Lorena Martin: Dorastałam słuchając rodzinnych opowieści w salonie piękności mojej babki. Po kądzieli jesteśmy potomkami bardzo licznej rodziny, politycznej dynastii, która została obalona po dziesięcioleciach u steru władzy. W 1876 roku mój dziadek, Porfirio Diaz, zakwestionował reelekcję dotychczasowego prezydenta Meksyku, zwykłego uzurpatora, przyłączył się do rewolty, a po kilku miesiącach sam został wybrany na głowę państwa, którym rządził przez następne 35 lat.
Chociaż większość tych wydarzeń miała miejsce przed moim urodzeniem, położyły się one cieniem na historii mojej rodziny, która w wyniku zamachu stanu utraciła bardzo wielu krewnych płci męskiej. To z powodu prześladowań zmuszeni byliśmy opuścić naszą ojczyznę - moja matka urodziła trzech synów już w USA, w kraju groziłoby im śmiertelne niebezpieczeństwo. Moja siostra i ja mogłyśmy z większą swobodą podróżować do Meksyku, gdzie odwiedzałyśmy naszą babcię. Uwielbiałam spędzać czas w jej salonie kosmetycznym i słuchać fascynujących historii rodzinnych. Poznałam je na tyle dokładnie, że kiedy moja klasa zdawała egzamin z historii rządów Porfirio Diaza, byłam pewna, że poradzę sobie doskonale. Nie było dnia, żebym nie słyszała związanej z dziadkiem opowieści czy anegdoty z ust babki czy też klientów jej salonu. Mimo to oblałam egzamin - niestety nie wystarczyło odpowiadać na pytania tylko na podstawie zasłyszanych czy podsłuchanych rodzinnych historii. Kiedy moja babcia się o tym dowiedziała, była wściekła, a zarazem przerażona. Nie dlatego, że oblałam test, ale dlatego, że zamiast trzymać się oficjalnej, podręcznikowej wersji, opowiadałam wersję prawdziwą, rodzinną. Wtedy zrozumiałam, że czasem prawda może okazać się bardzo niebezpieczna i warto trzymać język za zębami.


Karolina Małkiewicz: Amadę do poznawania prawdy o przeszłości jej rodziny i poszukiwania zaginionych krewnych natchnęła zawartość kuferka babki, pamiętnik dziadka z czasów wojny domowej w Hiszpanii oraz fotografia jego ukochanej, jak również zmowa milczenia seniorów rodu. Co Ciebie skłoniło do podjęcia poszukiwań?


Lorena Martin:  W moim przypadku były to dokumenty dziadka, które znalazłam w piwnicy po śmierci babci. Był rok 1979, a ja byłam wścibskim dzieciakiem, który wszystko chciał wiedzieć i wszędzie musiał zajrzeć. Byłam znudzona ponurą atmosferą i nastrojem zgromadzonych w domu babci żałobników, jak zresztą pozostałe dzieci. Kiedy dorośli kazali nam siedzieć w bibliotece i nie przeszkadzać, ja postanowiłam wykorzystać okazję i zwiedzić dom, czego nie wolno mi było robić wcześniej. Ponieważ zabraniano mi schodzić do piwnicy, tam udałam się najpierw. Znalazłam książki, dokumenty, listy i zdjęcia należące do mojego dziadka, stare aparaty fotograficzne, a nawet strzępy starych ubrań zapakowanych w skrzynie. Piwnica była wilgotnym miejscem, ze ścianami porośniętymi grzybem i pogrążonym w całkowitej ciemności, jeśli nie liczyć kręgu światła wytworzonego przez gołą żarówkę nad moją głową. W takich warunkach moja wyobraźnia zaczęła pracować na najwyższych obrotach, wydawało mi się, że wyczuwam ducha mojej babki rozgniewanej mym nieposłuszeństwem, wzięłam więc leżący na wierzchu notes,  zwróciłam na niego uwagę dzięki fotografii w sepii, która wysunęła się spomiędzy jego stron. Byłam tak podekscytowana znaleziskiem, że nieopatrznie pochwaliłam się ojcu - to był błąd, kradzież cennego dokumentu z piwnicy babki poskutkowała odebraniem mi go.

Karolina Małkiewicz: Jakie było Twoje dzieciństwo? Kto odegrał największą rolę w kształtowaniu twojej osobowości i światopoglądu,  tak wyraźnie wyczuwalnego w Domu tajemnic? Czy miałaś w życiu tak silne wzorce do naśladowania jak powieściowe Carmina czy Hilda?


Lorena Martin: Odkąd pamiętam miałam trudne relacje z matką, która była nadopiekuńcza i starała się kontrolować mnie na każdym kroku. Byłam bardzo samotna, po lekcjach musiałam wracać prosto do domu, rzadko kiedy odwiedzałam koleżanki. To książki stały się moimi najlepszymi przyjaciółmi. Każda z nich była prawdziwym wyzwaniem, stanowiła wszechświat, który należało zgłębić; przenosiła mnie do innej rzeczywistości, generowała nowe doświadczenia i inną perspektywę. To ojciec pierwszy zachęcił mnie do czytania - nie tylko pożyczał mi własne książki, ale prowadził ze mną dyskusje na temat przeczytanych lektur. Motywował do rozwijania krytycznego i logicznego myślenia. Pod jego okiem poznawałam dzieła Juliusza Verne'a, Tołstoja, Platona, Woltera - i to jeszcze kiedy byłam nastolatką. Bardzo wiele mu zawdzięczam.


Karolina Małkiewicz: W posłowiu napisałaś, jak bardzo ważne jest, by pozwolić przemówić tym, którzy zwykle pozostają w cieniu, których głos jest lekceważony, zagłuszany, choć i oni mają do opowiedzenia własną historię - kobietom. Czy to dlatego właśnie kobiety zajmują tak ważne miejsce w Twojej powieści? Chciałaś im w ten sposób oddać sprawiedliwość, wyrazić swoją solidarność, uhonorować ich ciche bohaterstwo i ich wkład w historię?


Lorena Martin: Moją babcię ze strony matki zahartowało życie, musiała wykazać się siłą i hartem ducha, by przetrwać dramatyczne wydarzenia, jakie przypadły jej w udziale. Miała na tyle odwagi, by w latach 40-tych w Meksyku, kraju macho, przeciwstawić się panującym zwyczajom i żyć po swojemu: kiedy została wdową, nie wyszła ponownie za mąż, choć takie były społeczne oczekiwania, lecz brała sobie kolejnych kochanków. Babcia ze strony ojca ciężko pracowała przez całe życie - założyła własną firmę i doprowadziła do jej rozkwitu. Po śmierci dziadka w 1951 roku nigdy nie wyszła ponownie za mąż; jej pasją była praca i zarabianie pieniędzy. Udało jej się zgromadzić niemałą fortunę. Obie moje babki wychowały i wykształciły dzieci, choć jednocześnie zarządzały dobrze prosperującymi przedsiębiorstwami - to jest dla mnie prawdziwe , ciche bohaterstwo. Zawsze zachęcały mnie do nauki, rozwijania swoich pasji i zainteresowań - nigdy nie namawiały do szybkiego zamążpójścia czy macierzyństwa, choć takie były wtedy społeczne oczekiwania wobec kobiet.
Przypuszczam, że to ich zasługą jest moja życiowa postawa, moja chęć, by pozwolić przemówić tym kobietom, których dotąd nikt nie chciał wysłuchać tylko i wyłącznie ze względu na płeć.


Karolina Małkiewicz: Silna Carmina, przedsiębiorcza Hilda, niezależna Leonora, dzielna Lea - czy dzięki takim bohaterkom chciałaś udowodnić, że udział kobiet w kształtowaniu historii jest znaczący, choć nieraz cichy i niedoceniany? Że ich perspektywa i punkt widzenia są równie istotne, choć czasem odbiegają od oficjalnej wersji historii?


Lorena Martin: Pierwsze próby zapisu wydarzeń zbiegły się z patriarchalną rewolucją w epoce brązu - od tego czasu udział kobiet w historii był systematycznie marginalizowany czy wręcz pomijany. Nawet mity przedstawiają męski punkt widzenia, odzwierciedlają prawa, wartości i zwyczaje społeczne utrwalające męską dominację - tak było przez stulecia, tak jest i dzisiaj. Nasuwa się powiedzenie Josefa Goebbelsa, że kłamstwo powtarzane wystarczająco wiele razy w końcu staje się prawdą. Kobiety jednak nigdy się nie poddały - aby móc się rozwijać i kształcić, aby przetrwać w nieprzyjaznym męskim świecie, musiały stać się sprytne i przebiegłe. A ponieważ nic bardziej nie kusi niż zakazany owoc, tym, czego najbardziej pragnęły kobiety pozbawione dostępu do edukacji, była wiedza. Oczywiście mówię w dużym uproszczeniu, nie wszyscy mężczyźni mieli tak wąskie horyzonty, nie każda kobieta miała edukacyjne ambicje.
Dziś żyjemy w świecie zniekształconych wartości. Media kreują wizerunek kobiety, która musi być ładna i pożądana, mieć wielkie piersi, nie ideały. One zaś, zamiast zabiegać o zniesienie stereotypów kulturowych podtrzymujących drugorzędną rolę kobiety, pozwalają się uprzedmiotowić. Dewaluacja miłości, wulgaryzacja seksu, systematyczna degradacja naszej płci to są prawdziwe problemy, z którymi trzeba walczyć. To pułapka, w którą Carmina, Hilda, Lea, a już na pewno Leonora czy Amada nie pozwoliłyby sobie wpaść. Być może dlatego wzorce, jakie reprezentują, są tak atrakcyjne dla czytelnika.


Karolina Małkiewicz: Tło historyczne Domu tajemnic jest bardzo szerokie i bogate. Twoja interpretacja kluczowych dla fabuły wydarzeń  różni się od oficjalnej wersji, jaką można znaleźć w podręcznikach historii. Mam tu na myśli zwłaszcza stosunki amerykańsko-meksykańskie w czasie rewolucji (głównie incydent w Tampico) i reakcję świata na niemiecką inwazję na Polskę. Porównanie sytuacji Polski i Meksyku w pierwszej połowie XX wieku jest nieuniknione. Czy ukazana przez Ciebie wersja historii wynika z potrzeby udzielenia głosu przegranym , w myśl powiedzenia, że historię piszą zwycięzcy?


Lorena Martin: Nigdy nie miałam ambicji, by napisać historię na nowo. W każdym sądzie oskarżony ma prawo przedstawić swoją wersję wydarzeń, nie jest automatycznie obarczany winą. Niestety, historia świata pokazała, że ta zasada nie działa w przypadku tych, którzy przegrali wojnę, rzadko kiedy mają oni okazję być wysłuchani. Gdy mój dziadek, meksykański dyktator, został obalony, prześladowana była cała jego rodzina, choć nie była niczemu winna, ponieważ nic nie daje zwycięzcom większej radości, niż kopanie leżącego. Można więc powiedzieć, że moje przyjście na świat w tej rodzinie niejako automatycznie czyniło mnie przegraną, podobnie jak moją matkę i babkę. Jednak nigdy się nie załamałyśmy, nigdy nie pokonały nas rodzinne dramaty. Historia Caroliny, która nigdy nie poddała się przeciwnościom losu, która wiele razy zaglądała śmierci w oczy i zawsze chodziła z dumnie podniesioną głową, była dla mnie prawdziwą lekcją życia.

Porfirio Diaz - źr. Wikipedia
Karolina Małkiewicz:  Dom tajemnic to powieść napisana bardzo dynamicznym, pełnym pasji stylem, dzięki czemu czyta się ją szybko i z wypiekami na twarzy. Czy odzwierciedla ona w jakimś stopniu Twoją osobowość? Wydaje mi się, że ktoś, kto po całym świecie szuka swoich zaginionych krewnych, musi być pełen energii i determinacji.


Lorena Martin: To zabawne, ale kiedy znajomi dowiedzieli się o moich planach przyjazdu do Polski, pukali się wymownie w czoło. Miałam opuścić USA - kraj dobrobytu - na pół roku, może rok, a oni byli przerażeni, że chcę się zaszyć w miejscu, które jeszcze niedawno było pogrążone w komunistycznym koszmarze. Szczerze mówiąc, do dziś nie mogę zrozumieć, jak przetrwałam najgorszy czas z dala od domu. Skłamałabym twierdząc, że życie tu było usłane różami, pierwsze lata były naprawdę ciężkie, ale przeżyłam! Stworzyłam swoją powieść!
Cóż mogę powiedzieć o swoim charakterze? Podobnie jak dziadek jest upartą wojowniczką i mam ogromną wolę przetrwania, w czym przypominam babcię. Być może jestem zbyt śmiała. Przyjaciele twierdzą, że jestem impulsywna i do bólu szczera. To właśnie własnej impulsywności zawdzięczam szaloną decyzję o przeprowadzce do Polski i przekonanie, że będzie to bułka z masłem. Pierwsze 2-3 lata rzeczywiście były bardzo trudne, okoliczności zmusiły mnie do sięgnięcia po zapasy sił, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Bardzo możliwe, że ta moja determinacja uwidoczniła się w stylu pisania.


Karolina Małkiewicz: Co sprawiło Ci największą trudność w zbieraniu materiałów do książki? Z pewnością było to czasochłonne zajęcie, szczególnie zważywszy na problemy związane z poszukiwaniem zaginionych krewnych...


Lorena Martin: Patrząc wstecz jestem przekonana, że przyjazd do Polski była najlepszą rzeczą, jaka mogła mi się przydarzyć podczas pisania książki. Była to trudna decyzja, którą okupiłam samotnością, jednak najtrudniejszą i najbardziej uciążliwą częścią mojej pracy nad Domem tajemnic było podróżowanie po całym świecie i poznawanie historii życia różnych ludzi z pierwszej ręki. Paradoksalnie pomogło mi to przetrwać najbardziej dramatyczne chwile w życiu. Mocno przeżyłam śmierć mojej babki, która była dla mnie kimś wyjątkowym i odeszła w 2006 roku. W tym samym czasie mój ojciec, który był moim najlepszym przyjacielem, zachorował na Alzheimera. Diagnoza zmobilizowała mnie do tego, by spisać jego wspomnienia, póki jeszcze było to możliwe. Odnalazłam też notes dziadka, który ojciec odebrał mi dawno temu, co z kolei zaowocowało nieśmiałym pomysłem, by odnaleźć kobietę widniejącą na fotografii sprzed pół wieku. Pomysłem, który wreszcie nabrał realnych kształtów.
Moja babka i mój ojciec byli filarami, na których opierało się całe moje życie. Od 2005 roku te filary zaczęły kruszeć, rozpadać się na moich oczach. W perspektywie utraty dwóch bliskich mi osób musiałam znaleźć sposób, by zrozumieć przeszłość i pogodzić się z teraźniejszością. W tym celu musiałam przyjechać do Polski.


Karolina Małkiewicz: Swoją powieść zadedykowałaś, poza swoimi dziadkami, jednemu z bohaterów książki, Davidowi Anasosa. W Domu tajemnic jego postać cementuje fabułę, jest wspólnym mianownikiem przeszłości pozostałych bohaterów. Czy w rzeczywistości był on dla Ciebie równie ważny co dla powieściowej Amady?


Lorena Martin: David Anasosa był moim przyjacielem i mentorem. To on zachęcał mnie do zgłębiania przeszłości rodziny i wspomagał w dążeniu do poznawania prawdy. Miał wielki wkład w powstanie książki - podarował mi swoje zbiory listów Porfirio Diaza, którego darzył wielkim szacunkiem, oraz książki i czasopisma z przełomu wieków. Sporo opowiadał mi o Carolinie, którą pamiętał z dzieciństwa, dzielił się z nieznanymi mi dotąd anegdotami o moim dziadku, snuł opowieści z czasów rewolucji. Był jedynym człowiekiem, który znał  trójkę głównych bohaterów, więc siłą rzeczy stał się spoiwem mojej powieści; wciąż jednak brakowało mi czegoś, co ostatecznie połączyłoby losy ich wszystkich. W ten sposób narodził się pomysł miłosnego trójkąta.


Karolina Małkiewicz: Czy skomplikowana historia twojej rodziny odbiła się na twoim życiu w jeszcze inny sposób?


Lorena Martin: Mój były chłopak, który dobrze znał historię mojej rodziny, próbował przekonać mnie, żebym zaangażowała się w politykę. Rozbawiło mnie to, no bo pomyśl sama: wnuczka dyktatora obalonego przez Amerykanów, robi karierę polityczną w USA! A jednak tak właśnie się stało: pracując jako nauczycielka w szkole średniej miałam szansę tego dokonać dzięki kontaktom w Kuratorium Oświaty. Widocznie uznano mnie za młodą idealistkę, która naprawdę chce coś zmienić na lepsze w dotychczasowym systemie edukacji, więc wkrótce potem dołączyłam do specjalnej komisji, która miała agitować u gubernatora Daviesa za uchwaleniem ustawy edukacyjnej. Nie będę wdawać się w szczegóły, bo są one raczej nudne, faktem jest, że kiedy Davies podał się do dymisji, a jego miejsce zajął Arnold Schwarzenegger,  jedną z pierwszych jego decyzji było uchylenie ustawy. Budżet na edukację został drastycznie ograniczony, biblioteki pozamykane, podobnie zresztą jak schroniska dla kobiet, upadł wniosek o wcześniejsze emerytury dla nauczycieli. Byłam tak zdegustowana polityką Terminatora, że na dobre wycofałam się z polityki.


Karolina Małkiewicz:  Z kart Twojej powieści aż emanuje historyczna pasja. Czy jej źródłem były właśnie rodzinne opowieści zasłyszane w dzieciństwie?


Lorena Martin: Zdecydowanie tak. Dorastałam słuchając wielu opowieści w salonie kosmetycznym babki czy poznając je z książek ojca. Jednak by napisać powieść potrzebowałam czegoś więcej niż podsłuchanych w dzieciństwie anegdot czy historii spisanych przez kogoś innego. Dlatego uznałam, że podróż do Polski w poszukiwaniu zaginionych krewnych jest koniecznością - musiałam zanurzyć się w historii tego kraju, pooddychać jego powietrzem, poznać język, zaprzyjaźnić się z ludźmi. Gościłam w wielu domach, wysłuchałam mnóstwa rodzinnych historii i dramatycznych wspomnień. To dało mi więcej niż wizyty w muzeach, na Pawiaku, Majdanku czy w Sztutowie.


Karolina Małkiewicz:  Który kraj jest ci najbliższy: USA, Meksyk czy Polska? Gdzie czujesz się najlepiej, która mentalność, historia czy zwyczaje odpowiadają Ci najbardziej?


Lorena Martin: Meksyk zawsze będzie zajmował szczególne miejsce w moim sercu, chociaż okoliczności zmusiły moja rodzinę do opuszczenia kraju. Stamtąd pochodzę, tam są moje korzenie i nic tego nie zmieni. W USA żyliśmy całkiem zwyczajnym życiem, byliśmy anonimowi i nigdy nie czułam żadnych kulturowych związków z tym krajem, choć się w nim urodziłam. Polska pod wieloma względami przypomina mi Meksyk. Nie przetrwałabym tu ośmiu lat, gdyby nie życzliwi ludzie, którzy otworzyli przede mną swoje domy i serca. Poza tym w kontekście kulturowym i historycznym Polska jest o wiele bogatsza niż USA.


Karolina Małkiewicz: Przed przyjazdem do Polski na pewno miałaś jakieś wyobrażenie o naszym kraju. Miałaś okazję je zweryfikować? Potwierdziło się ono czy też wręcz przeciwnie?


Lorena Martin: Nie zapominajmy, że przybyłam do was z kraju, którego ówczesny prezydent George W. Bush był przekonany, że Polska leży w Afryce. Ja oczywiście nie podzielam jego ignorancji - słucham muzyki Chopina, wiem, kim była Maria Curie. W Meksyku każdy wie, że Karol Wojtyła był Polakiem, że Polska leży w Europie i przez długie lata była pod jarzmem komunizmu, choć ja ostatnie dziesięć lat życia spędziłam w kraju kapitalistycznym w pełnym tego słowa znaczeniu. Kiedy wysiadłam z samolotu byłam mile zaskoczona dynamizmem Warszawy, i nieco rozczarowana, gdy zobaczyłam pierwszego McDonalda - w głębi duszy pragnęłam, by Polska pozostała nieskażona zachodnim stylem życia.


Karolina Małkiewicz: Przez osiem lat mieszkałaś i pracowałaś w Polsce. Co zmieniło się w Twoim życiu po przyjeździe tutaj? Czy zmieniło się coś po napisaniu książki? Gdzie widzisz siebie w przyszłości?


Lorena Martin: Życie w Polsce nauczyło mnie samowystarczalności i polegania wyłącznie na sobie. Dojrzałam emocjonalnie. Przestałam się bać. Odkryłam,  że pod fasadą wrażliwej, kruchej dziewczynki kryje się silna, niezależna kobietą z którą trzeba się liczyć, która zawsze da sobie radę. Z materialistki stałam się kobietą bardziej skupioną na samorozwoju. Z chwilą wydania książki momentalnie wzrosła moja samoocena i poczucie własnej wartości.
W przyszłości chciałabym zamieszkać na stałe w Europie. Póki co krążę między Kalifornią a Meksykiem, gdzie prowadzę własną firmę - mam księgarnię, której otwarcie planuję podczas tegorocznych targów książki w Tijuanie. W międzyczasie piszę teksty dla czasopism i programu radiowego, a także pracuję nad moją czwartą powieścią historyczną i thrillerem.

7 komentarzy:

  1. Mnie co prawda Dom tajemnic aż tak bardzo nie zachwycił, ale wywiad przeczytałam z wielką przyjemnością.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Domu tajemnic" nie było mi dane przeczytać, ale wywiad z autorka wyszedł Ci przedni. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Proszę, jak przeszłość bliskich może zainspirować do napisania powieści. Mam nadzieję, że "Dom tajemnic" trafi kiedyś w moje ręce, bo uwielbiam takie historie. Gratuluję świetnego wywiadu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Książki co pada nie czytałam, ale wywiad przeczytałam z wielką przyjemnością :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie czytałam (jeszcze) ,,Domu tajemnic", ale wywiad z jego autorką przeczytałam z prawdziwą przyjemnością. Lorena Martin to naprawdę ciekawa pisarka.

    OdpowiedzUsuń
  6. Po lekturze tego wywiadu chętnie przeczytałabym "Dom tajemnic" :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Masz prawdziwy talent do przeprowadzania takich wywiadów które automatycznie zachęcają do lektury książki :-)

    OdpowiedzUsuń

Spam, reklamy, wulgaryzmy i wypowiedzi niezwiązane z tematem będą natychmiast usuwane.