sobota, 9 kwietnia 2011

"Aniołowie dnia powszedniego"

Autor: Michal Viewegh
Tytuł: "Aniołowie dnia powszedniego"
Wydawnictwo: Prószyński i s-ka
Okładka: miękka

Jofaniel, Hachamiel, Ilmuth i Nith-Haiah to aniołowie. Ich zadaniem jest czuwanie przy umierających, dodawanie im otuchy w ostatnich chwilach życia, ułatwianie przejścia na drugą stronę. Są posłańcami miłości, ale nawet ich moc jest ograniczona. To nie potężne, wzniosłe istoty znane nam z Biblii - właściwie mają niepokojąco wiele wspólnego z ludźmi; zamiast idealnych duchowo bytów mamy do czynienia ze zmęczonymi doświadczeniem, pozbawionymi złudzeń, bezradnymi, nieszczęśliwymi istotami, które muszą uczestniczyć w procesie umierania nie mogąc w żaden sposób wpływać na bieg rzeczy ani nawet przygotować ludzi na śmierć. Trudno im pogodzić się ze swoją ułomnością i ograniczeniami, nie rozumieją sensu umierania, nie potrafią udzielić umierającym odpowiedzi dlaczego - uczestniczenie w tym procesie pozbawia je szczęśliwości, motywacji i wszelkiej wiary w sens działania. Frustracja powoduje, że targają nimi wątpliwości - w istnienie Boga, w Jego miłość, a nawet w życie wieczne, w sens życia...
Wyraźnie nie są w stanie udźwignąć ciężaru spraw ostatecznych; męcząca i stresująca praca, bezustanne obcowanie z ludzkim nieszczęściem, do którego nigdy nie zdołali przywyknąć, bardziej przypomina piekło niż anielską egzystencję, stulecia pełnienia tej misji nie uodporniły ich na tragedię umierania.


Dzień 5 września 2006 roku tak naprawdę niczym się dla nich nie różni od milionów podobnych dni wypełnionych ich partycypacją w nieuniknionym.
Jednak dla kilkorga ludzi z czeskiej Pragi okaże się dniem wyjątkowym, z różnych względów.
Tego dnia podopiecznymi czwórki aniołów są 52-letni Karel, instruktor prawa jazdy oraz samobójca Zdenek. Dla nich jest to ostatni dzień ich życia, choć jeszcze o tym nie wiedzą.
Poznajemy młodą lekarkę Esterę, która nie potrafi odnaleźć się po śmierci męża. Tego dnia to właśnie ona spędzi z Karelem ostatnie chwile jego życia.
Spotykamy też Marię, żonę Karela, która z biegiem lat stała się zgorzkniałą, pozbawioną złudzeń i uwikłaną w małżeńską rutynę kobietą. Chociaż przeżyła z mężem połowę swego życia, to nie jej obraz będzie towarzyszył umierającemu.
Oto Lidka, żona Zdenka. Zdradziła go i odeszła zabierając mu dom i dwójkę dzieci. Jego pożegnanie z rodziną, nagrane na filmie video wzbudzi tylko jej pusty śmiech.
I wreszcie Jarmilla, matka Zdenka. Została porzucona przez niedoszłego męża w dniu ślubu. Cały jej świat zamyka się w miłości do syna oraz niedorzecznej, obsesyjnej wierze w anioły. Lecz nawet ich próba pocieszenia wypada blado, nieudolnie i nieprzekonująco. Nic nie jest w stanie ukoić bólu po starcie najbliższej osoby. I aniołowie zdają sobie z tego sprawę. Za każdym razem. A mimo to próbują.

Powiem wprost: większość naszych misji kończy się niepowodzeniem - pierwsze słowa książki wypowiedziane przez Jofaniela tchną beznadzieją, przygnębieniem i ostateczną rezygnacją. Ta atmosfera jest charakterystyczna dla całej powieści, a potęguje ją dodatkowo niezwykle sugestywna proza.
Książka potwornie mnie przygnębiła. Nie mogę się pogodzić z kreowaną przez autora wizją świata, w którym ludzie to smutne, nieszczęśliwe, niespełnione istoty, osamotnione i nierozumiane w swoich uczuciach, a aniołowie - to tylko - a może aż - "dobrzy ludzie", tak samo ułomni, zagubieni, bezradni wobec fundamentalnych zagadek bytu, owładnięci niewiarą i sceptycyzmem nabytym przez wieki obcowania z tajemnicą, której nawet oni nie są w stanie zgłębić.
W zasadzie - po co komu tacy aniołowie, którzy są jedynie bardziej świadomą wersją nas samych? I jaki to Bóg, który je takimi stworzył - nękanych wątpliwościami bez nadziei na ich definitywne rozwianie?
Moich ponurych rozważań nie rozproszyły nawet - w zamyśle pewnie mające nieść pociechę, ale w rzeczywistości pełne goryczy słowa jednego z aniołów, a właściwie rada, by cieszyć się życiem, każdym jego przejawem póki czas.
Mając w pamięci perspektywę, z jakiej wypowiada te słowa, trudno uznać je za pociechę i jakąkolwiek zachętę.
Ta niewielkich rozmiarów i objętości książeczka skłania nas do przemyśleń na tematy ostateczne. Przemijanie, śmierć, żałoba tych, co zostają...sens tego, co nieuniknione...
Refleksje, jakie wywołuje, na długo pozostają w świadomości, przylegają do niej jak lepka chmura i nie łagodzi ich nawet spora doza ironii, dystansu i czarnego humoru obecna w powieści.
Nie wiem, czy Was to zachęci czy raczej zniechęci do lektury - zadecydujcie sami.


Moja ocena: 4/5


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Spam, reklamy, wulgaryzmy i wypowiedzi niezwiązane z tematem będą natychmiast usuwane.